Tak na początek przepraszam za opóźnienia. Przypałętało się do nas jakieś paskudztwo, w związku z czym Młoda i ja wylądowałyśmy na antybiotykach i zajmowałyśmy się głównie spaniem :/
Niestety paskudztwo mocne, bo chociaż antybiotyki się skończyły, to jej dalej się z nosa leje (i kaszle), a ja kaszlę jak umierający gruźlik (i z nosa mi się leje). Pierwszy raz w życiu miałam też taki kaszel, że prawie że oglądałam zawartość swojego żołądka :(
No ale do rzeczy.
Po pierwsze - Dni Kraftu w Krakowie. Totalna porażka. Wystawka prac DMC jak zwykle ok, ale samych stoisk było AŻ 3, z czego tylko jedno poświęcone haftowi. Muliny nie mieli. Pisaków zmywalnych nie mieli. Mieli trochę zestawów. Jako że wcześniej zapoznałam się z katalogiem DMC online, dostałam w prezencie 3 prześliczne zestawy ptaszków, które już wcześniej mi się spodobały (na takie imprezy dobrze mieć sponsora, w tym wypadku byli to moi rodzice :P ).
Jak wiecie mam obsesję ;) na punkcie
tych nowych kolorów DMC, więc jak zwykle postanowiłam pognębić panią i pytam się, czy coś wiadomo. Oczywiście nie wiadomo. A poza tym skąd ja wiem o nowych kolorach. Z forów, blogów, pasmanterii angielskich... "To po co chodzi pani po angielskich stronach, przecież wiadomo, że Anglia to Anglia, a Polska to Polska." Taak, UE nic nie znaczy (żeby nie było, zdaję sobie sprawę, że producent może mieć widzimisię, że jakaś część asortymentu idzie tylko do wybranych krajów, ale powiedzieć klientce "to po co pani na angielskie strony wchodzi"???? A kultura to gdzie? Chyba w muzeum.. )
Spoko.
Wezwana na pomoc pani właścicielka z "Na dodatek" niby cośtam o kolorach wiedziała, ale jak się okazuje mówiłyśmy o zupełnie różnych rzeczach (ja o tych packach, ona o DMC Variations), a szczegółów nawet nie przytoczę, bo czuję odrazę do pokątnego handlu pod stołem.
Spoko.
2 stoisko było z włóczkami, 3 niby z decoupagem i jakimiś drobiazgami typu brokaty, koraliki, ale jak chciałam coś kupić dla znajomej, to tylko lakiery i papiery były. Spytałam o farby i usłyszałam, że jak chcę farby to mam sobie pojechać do sklepu xyz pół miasta od M1.
Spoko.
No. I to tyle.
A potem odebrałam smoka od ramiarza :)
CUDNY JEST. Mogę z czystym sumieniem polecić oprawianie w krakowskim M1.
Nie wiem, czy dobrze widać - rama złota (taka jakby stara), podwójne pass-partou - białe oraz ciemnoczerwone (ja na monitorze widzę jasną czerwień, ale naprawdę to ma odcień zbliżony do ciemnoczerwonego w grzywie, skrzydłach i ogonie). Szkło zwykłe. Cena 60 zł.
Na otarcie łez po pseudokraftowej imprezie, spotkałam się ze znajomymi, które do M1 specjalnie z dość daleka, zdaje się, że Rzeszów i dalej. O ich rozczarowaniu nawet nie wspomnę.
Po powrocie do domu zajrzałam sobie do netu, żeby sprawdzić, czy moje ptaszkowe nowości są gdzieś dostępne. Były. W "Na Dodatek". Za 39,99 zł. Czyli przepłaciłam po 10 zł na każdym zestawie. I tu mi się trochę przykro zrobiło - ja wiem, że to nowość, ale tak bezczelnie zarabiać? Zazwyczaj na takich imprezach chodzi o reklamę, promocję, są rabaty, specjalne promocje, wyprzedają zalegający w magazynach towar (jak ktoś był na ostatnim Zjeździe w Ustroniu to wie -
Needle&Art miało sporo zestawów w promocyjnych cenach,
hobby studio oferowało darmową przesyłkę jak się zamówiło w czasie Zjazdu coś). A tutaj? Ani towaru, ani rabatu, ani towarzystwa, ani dobrego podejścia do klientów..
A ptaszka jednego zaczęłam wyszywać w Krakowie i póki co udało mi się tyle zrobić:
Powiem wam, że po wyszywaniu na płótnie, luganie 25" i lindzie 27" na zwykłej Aidzie 14" dziwnie się wyszywa :D Szalenie sztywna się wydaje - zresztą jeszcze widać ślady po tamborku... chyba będę musiała 2 raz uprasować, zanim się za niego znowu zabiorę.
A co czytamy? A czytamy sobie 2 książki widoczne na zdjęciu:
Dalmatyńczyków przedstawiać chyba nie trzeba ;) Za to druga książka to całkiem przyjemny romans, dziejący się w 2. połowie XIX wieku w Japonii. Sachi zostaje konkubiną ostatniego (jak się później okazało) szoguna. Wyrwana z rodzinnej wioski musi radzić sobie w pałacu pełnym setek kobiet. W kilka lat później Japonią wstrząsają wielkie zmiany, pojawiają się obcokrajowcy, kraj targa wojna domowa, Sachi zmuszona do ucieczki z pałacu znowu musi radzić sobie w innych warunkach.. a przy okazji zakochuje się w roninie, co dodatkowo wszystko komplikuje.
Bardzo miło i lekko się czyta, można dowiedzieć się sporo rzeczy o Japonii, a poza tym to bardzo ładny romans :)
Resztę wyszywanek pokażę w następnych postach, tym czytelnikom, którzy dotarli do tego miejsca dziękuję za czas i radzę - bądźcie czujni, candy zaczyna się pojawiać na horyzoncie ;)